wtorek, 17 lipca 2018

7/8.07.2018 ŻYWIEC - BIELSKO BIAŁA - JASTRZĘBIE ZDRÓJ.

Relacja Adama: Przyszedł czas na relację z mojego bardzo intensywnego (duchowo i fizycznie) weekendowego pielgrzymowania z Maryją. Z uwagi na obowiązki służbowe nie miałem możliwości nacieszyć się długo pobytem z Matką Bożą, ale i tak jestem niesamowicie szczęśliwy, że to akurat mnie wybrała do wspólnej drogi przez część naszej Ojczyzny. Drogę podzieliłem na dwa odcinki: w sobotę krótszy z Żywca do Bielska-Białej, a następnie w niedzielę "troszkę" dłuższy z Bielska-Białej do Jastrzębia Zdroju. Pielgrzymkę rozpocząłem od przemiłej wizyty u Sióstr Serafitek w Żywcu, gdzie czekała na mnie Maryja z Kasią, która pielgrzymowała z nią z Zakopanego wraz z Gosią. Tak serdecznego przyjęcia się nie spodziewałem, bo przecież jeszcze nawet jednego metra nie przeszedłem z Maryją w tej pielgrzymce, a na dodatek byłem zupełnie obcym człowiekiem :). Obawy przed drogą miałem bardzo duże (bo "sam", bo nieznane drogi, bo cel odległy, bo... - tych "bo" było mnóstwo), jednak gdy tylko ruszyłem w drogę wszystkie obawy odeszły w cień. Miałem ważny cel, intencje swoje oraz innych i na nich skupiłem swe myśli oraz modlitwy. Ze względu na to, że trasa z Żywca do Bielska nie jest jakoś strasznie długa, "zaplanowałem" Maryi drogę przez Sanktuarium Matki Bożej Królowej Polski w Szczyrku na Górce, a następnie górami przez Klimczok i Szyndzielnię do Bielska. Planowałem, że postoje będę robił przy każdym z kościołów, które spotkam na trasie i pierwszy miał być Łodygowicach, jednak idąc drogą zobaczyłem w oddali kościół w Pietrzykowicach i poczułem, że muszę do niego podejść. Jest on oddalony od trasy o około 2km pod górkę i co prawda w kierunku Szczyrku, ale nie sprawdziłem nawet czy jest tam jakaś droga, którą można się tam przedostać. Stwierdziłem, że odwiedzę tą parafię i wrócę na pierwotnie planowaną trasę (w końcu to tylko 4km więcej, a i tak mam łatwiejszy odcinek na dziś :) ). Kościół niestety był zamknięty, ale otoczenie bardzo ładnie zagospodarowane więc usiedliśmy z Maryją przy kapliczce ukształtowanej na miniaturowy Giewont (Matka Boża Cierpliwie Słuchająca była na Giewoncie parę dni wcześniej, ale ja niestety nie). Odszukałem księdza proboszcza (co jak się w kolejnych kościołach okazało nie jest takie proste w sobotnie przed i popołudnie), który wpisał się do księgi pamiątkowej i udzielił mi wskazówek dotyczących Beskidzkiego Szlaku św. Jakuba prowadzącego do Szczyrku (tak, właśnie tym sposobem się okazało, że drogą którą sobie ustaliłem nie była drogą, którą chce iść ze mną Maryja - skierowała mnie na inną drogę, więc od tej pory trzymałem się znaczków "muszli na błękitnym tle", które są jego symbolami). Minąłem kilka miejscowości, jak pisałem wcześniej ciężko było spotkać jakiegoś księdza (napotkani ludzie w każdej z parafii - ogrodnik, kościelny, pani kucharka - informowali mnie przy każdym z kościołów, że ksiądz przyjedzie dopiero na ślub zazwyczaj na godzinę 14:00 lub 15:00). Około godziny 14:00 dotarłem do Szczyrku do Sanktuarium św. Jakuba - jak się okazało to też była niezbyt dobra godzina, bo zastałem księdza ale... ma zaraz prowadzić ślub :). Pozdrowiłem Młodą Parę czekającą już na wejście do kościoła i ruszyłem dalej. Czekało mnie strome podejście do sanktuarium Matki Bożej na Górce, umilone przerwami na malinki i poziomki - tutaj również pora nie była sprzyjająca, bo... śluby :) Jeden się kończył drugi zaczynał - zrobiłem sobie postój na uzupełnienie wody ze źródełka i obserwując szczęśliwych młodych chwilę nacieszyłem się ich szczęściem. Dalsza droga już prowadziła przez góry, a góry jak to góry - ciężko, ale pięknie. Na szczycie Klimczoka zrobiliśmy sobie dłuższy postój i pierwszy raz na tej pielgrzymce miałem dłuższą spokojną chwilę na porozmawianie twarzą w twarz z Maryją. Następnie przez Szyndzielnię do Bielska droga już miała być tylko "z górki", jak się później okazało, tutaj również Maryja chciała pójść inną drogą i w czasie odmawiania różańca minąłem zejście ze szlaku więc pozostało mi kierowanie się szlakiem do zapory w Wapienicy. Są to już "dobrze" mi znane tereny i starając się uniknąć stromego wzniesienia, trafiłem na dwa razy dłuższe i stromsze ;) Po zejściu z gór czekała już na mnie żona z córeczką, a po chwili dojechali rodzice z najmłodszym bratem. Droga do domu przebiegła już spokojnie, a gościna Maryi pod swoim dachem była niesamowitym przeżyciem. Następnego dnia z samego rana udałem się do swojej parafii na poranną Mszę Św. - pierwszy raz tak emocjonalnie przeżyłem Mszę Św., a na Ewangelii ciężko było powstrzymać emocje - całą mszę miałem ją przy sobie. Pomodliłem się za parafię oraz księży i ruszyłem z córką w kierunku Skoczowa. Po drodze zostaliśmy bardzo miło przyjęci przez mojego szwagra z rodziną w Jasienicy i po wspólnej modlitwie ruszyłem dalej. Na drugi dzień pomimo dużej odległości do przejścia wybrałem wariant dłuższy o parę kilometrów, ale chciałem zabrać Maryję w Skoczowie na Kaplicówkę gdzie znajduje się Krzyż Papieski. Po sobotnich doświadczeniach z nieobecnością księży na parafiach, byłem pewien, że w niedzielę będzie inaczej i do pielgrzymkowej księgi pamiątkowej uda mi się zebrać więcej wpisów. Nic bardziej mylnego :) - poza mszami porannymi i wieczorną księża też mają sporo obowiązków i zajęć (odpust w innej parafii, wycieczka z młodzieżą itp.) - przez cały dzień poza moją parafią "znalazłem" tylko jednego księdza w Kończycach i to tylko i wyłącznie dzięki uprzejmości jednej z parafianek, która akurat wiedziała gdzie przebywa :) Szlak był długi i wymagający, a pogoda pomimo prognoz była słoneczna jak w sobotę. Na jednym z podejść słońce tak mocno mi przyświeciło w oczy, że żałowałem iż nie zabrałem przyciemnianych okularów... i tu zagadka: co robi pielgrzym gdy zapomni okularów? odpowiedź jest zaskakująca również dla mnie - znajduje okulary na poboczu drogi jeszcze na tym samym wzniesieniu, a następnie modli się za osobę która je zgubiła :) Ze względu na upał nie spotkałem wielu ludzi, ale dziękuję Bogu za tych których spotkałem. Do Jastrzębia dotarłem tuż przed godziną 21:00 i mogłem przekazać ikonę w ręce pani Marzeny (dziękuję za serdeczne przyjęcie o tak późnej porze), jestem pewien zaopiekuje się nią na pewno jeszcze lepiej niż ja. Jak się okazało, Maryja potrzebuje jej, a Ona Maryi - cieszę się, że te dni Maryja spędzi akurat u niej. Zmęczony, ale z radością w sercu wróciłem do domu. Jeżeli czytasz to i zastanawiałeś się czy nie dołączyć do Nieustannej Pielgrzymki Zawierzenia, ale masz obawy czy dasz radę, czy to dla Ciebie - mogę Ci zagwarantować, że każdy z Pielgrzymów ma takie obawy, ale Maryja szybko dodaje sił i odwagi - wystarczy zaufać. Ciężko ruszyć w drogę, ale później jeszcze ciężej pożegnać Maryję i wrócić do normalnych zajęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

09.05.2020 Maryniec – Złotów

Rano jesteśmy na Mszy św. w Złotowie, po której Justyna odwozi mnie z powrotem na trasę. W uszach piękny śpiew ptaków i Słowa Jezusa: „Fi...